Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w Gaffargaon w dystrykcie Mymensingh w południowym Bangladeszu, być może przez chwilę spojrzysz na rwącą rzekę Brahmaputrę, ale jest mało prawdopodobne, aby twoje myśli zwróciły się ku dawno zmarłemu australijskiemu krykiecistowi.
To tutaj, w czerwcu 1942 roku, oficer pilot Ross Gregory z RAAF wraz z pięcioma członkami załogi zginął podczas bombardowań Japończyków w Birmie.
Ich Wellington B514 uderzył w bezlitosną ziemię, która wówczas znajdowała się w Indiach Brytyjskich, i pośród kakofonii poskręcanej stali i dymu zginęło sześć młodych osób.
Ciała mężczyzn zostały uroczyście pochowane przez lokalną policję w pobliżu miejsca upadku. Gdybyście jednak teraz, jakieś osiemdziesiąt lat później, przyszli szukać Grzegorza i jego towarzyszy, nie znaleźliby po nich śladu.
Wdzierająca się woda powodziowa z pobliskiej rzeki Brahmaputry już dawno zmyła wszelkie trwałe ślady, a wysiłki mające na celu zlokalizowanie grobów podejmowane od lat po zakończeniu wojny okazały się daremne.
Zamiast tego znajdziesz imię Gregory’ego i jego ludzi wyryte na pomniku Commonwealth War Grave Commissions Singapore Memorial, oddalonym o około 4000 kilometrów.
Tam wspomina się Grzegorza wśród około 24 000 innych osób, a w tym uroczystym miejscu jego przyszłość na zawsze czai się poza zasięgiem; wiecznie ma 26 lat.
Jeśli masz wystarczającą wyobraźnię, prawdopodobnie możesz go sobie wyobrazić w czapce RAAF. Siedzi pochylony, częściowo zakrywając jego życzliwą twarz zarumienioną niewinnym uśmiechem. Był wtedy jedynakiem kochających rodziców i narzeczonym ukochanej, która niecierpliwie czekała na jego powrót.
Był jednym z wielu, którzy nigdy nie wrócili do domu. Dla niego zegar nigdy nie przesuwa się do przodu, a on pozostaje w nieosiągalnej przeszłości.
Jeśli z tej odległości ośmiu dekad nie będziemy się wystarczająco starać, łatwo będzie zapomnieć, że w ogóle istniał. Zrobienie tego oznaczałoby pozostawienie go jedynie jako imienia starannie wyrytego w odległej ścianie. Takiego, którego zimny kamień nie jest w stanie rozwinąć i przedstawić pełnej historii człowieka i jego krótkiego życia.
Historia przedwojennego Gregory’ego, który jako lekko zbudowany praworęczny odbijający w 24 meczach pierwszej klasy strzelił 1874 runów ze średnią 38,24 i zdobył 50 bramek przy nieco ponad 35. Liczby robią wrażenie, ale nie są wybitne , ale ukrywają prawdę, że Gregory miał zaledwie 23 lata, kiedy rozegrał swoje ostatnie rundy.
Wyznaczono mu całą drogę i tylko niechciane przeszkody wojenne przeszkodziły mu w zapewnieniu tak oczywistego przeznaczenia chłopcu z przedmieść Melbourne, Malvern, który zadebiutował w barwach Victorii jeszcze jako nastolatek. uczeń w Wesley College.
Zaledwie cztery lata później dał pamiętny występ w dwóch meczach Ashes Test Matches na zakończenie serii 1936/37. Debiutując w czwartym teście na Adelaide Oval, w drugiej rundzie osiągnął pół wieku, co zapewniło Australii zwycięstwo w 148 runach, które wyrównało serię.
Nic dziwnego, że utrzymał miejsce w meczu finałowym na swoim własnym boisku w Melbourne, co okazało się bolesnym zwycięstwem dzięki rundom i 200 runom.
Oznaczało to jedyny udany powrót po deficycie dwóch zer w dowolnej serii Ashes. Gdy Australia zgromadziła imponujące 604 w pierwszych rundach, Gregory wyglądał na typowego na dobrze wykonaną setkę, zanim stracił bramkę na 80. Obrońca, który z wdzięcznością trzymał się piłki, mógł rzucić zmęczone, kapryśne spojrzenie na tablicę wyników gdy liczby zmieniły się na 6 dla 544.
Na cmentarzu wojennym w Casercie, około 36 kilometrów od Neapolu, znajdziesz obrońcę, który tego odległego, późnego lata przedwcześnie zakończył karierę testową Gregory’ego. Napis na jego białym kamiennym pomniku w Portland podaje po prostu jego imię i nazwisko, stopień, pułk i datę śmierci.
Nie ma frywolności, modlitw ani słów mądrości na wieki. Pozostają dokładnie w zgodzie z człowiekiem, który przez całe swoje 38 lat życia zachowywał się z niepozorną i spokojną godnością.
W każdym razie leżący tam mężczyzna przekazał już swoje ostatnie słowa, będąc ciężko rannym, prowadząc swoich ludzi przez płonące pole kukurydzy pod ciężkim ostrzałem z karabinu maszynowego. Kiedy na próżno walczył o zachowanie przytomności, ostatnie instrukcje kapitana Hedleya Verity’ego dla jego ludzi brzmiały po prostu: „Jedźcie dalej”.
Kilka dni później zginął w obozie jenieckim.
Jako krykiecista Verity zdobył 1956 bramek pierwszej klasy dla Yorkshire, średnio w mniej niż piętnaście rund. Wystąpił także w 40 meczach testowych, zbierając 144 bramek przy 24,37, często niszczycielską, powolną grą w kręgle lewą ręką.
W swoim ostatnim występie w pierwszej klasie Verity zdobył niezwykłe siedem bramek w dziewięciu biegach przeciwko Sussex w Hove. Miał to być ostatni krykiet o mistrzostwo rozgrywany w Anglii od siedmiu lat.
Kiedy Verity i jego koledzy wracali na północ do Yorkshire, byli świadkami toczących się wokół nich przygotowań do wojny, a także rozpoczęcia ewakuacji 1 500 000 dzieci z głównych miast.
Już po trzydziestce, żonaty, z rodziną i powszechnie znanym nazwiskiem, mógł wybrać cichą wojnę. Ale jak przystało na człowieka, zgłosił się do akcji ochotniczo i oddał życie daleko od domu.
Ken Farnes urodził się w Leytonstone w Essex. Jego imponująca sylwetka 6 cali i zamiłowanie do szybkiej gry w kręgle całkowicie kłóciły się z łagodną, nie krykietową osobowością tego mężczyzny.
Jego hobby to malarstwo i muzyka, książkowy i introspektywny. Występując w barwach Essex jako amator, jego występy w najwyższej klasie krykieta często kończyły się późnym latem ze względu na jego płatną karierę nauczyciela w Worksop College.
Jego 1182 bramki w pierwszej klasie (w tym 60 w odcieniu poniżej 30 w 15 meczach testowych) to tylko połowa historii. Mając do dyspozycji odpowiednie boisko i warunki, Farnes w swoim dniu mógł być przydatny dla każdego odbijającego.
Ale poza wszystkimi liczbami i starymi relacjami z meczów w gazetach, znajdziesz go teraz tylko na cmentarzu wojskowym Brookwood w Surrey. Leży tam od jesieni 1941 roku, kiedy jako 31-letni oficer pilot RAF-u jego samolot tragicznie rozbił się podczas ćwiczeń.
Prawdopodobnie nie będzie już zaskoczeniem informacja, że kiedy Verity trzymał piłkę na stadionie Adelaide Oval jakieś cztery lata wcześniej, w czymś, co musiało wydawać się innym wszechświatem, Farnes był melonikiem, który zdobył furtki.
Uderzając nieubłaganie, a jego ciężkie stopy odbijały się od marmurowej podłogi, w 29 wysysających energię overach oddał cyfry 6 za 96. Pozostają najlepszymi zawodnikami w kręgle, jakie kiedykolwiek zanotował w testach.
Być może w tym wszystkim panuje niesławna pokerowa ręka Deadman’s Hand. Wiersz w księdze wyników, który na zawsze łączy trzech krykiecistów, podobnie jak konflikt, który pochłonął ich życie.
To wszystko było dawno temu i dlatego łatwo byłoby o nich zapomnieć. Widzieć je jako obrazy, których nie da się ze sobą powiązać, na starych taśmach informacyjnych i czarno-białe obrazy z zapomnianych podręczników historii.
Ale był czas, kiedy mali chłopcy gromadzili swoje zdjęcia na kolorowych kartach papierosów i z miłością przechowywali je w metalowych puszkach po tytoniu ojca. Chłopcy byli pewni, że grający na nich gracze są bohaterami, jeszcze zanim działania mężczyzn na nich miały to ponad wszelką wątpliwość udowodnić.
Otrzeźwiająca jest myśl, że ci sami chłopcy mieliby teraz co najmniej dziewięćdziesiąt lat i w większości również nie żyją. Jeśli pomyślisz o tym, że los jest nieunikniony, pewność ich młodości i ich bohaterów tak łatwo zostaje zmyta i zapomniana; wtedy może złamać ci serce.
Ale jesteśmy to winni Gregory’emu, Verity, Farnesowi i niezliczonej liczbie innych nazwisk, że wróciliśmy tam dzisiaj. Wkroczyć z powrotem do ich starego świata i pamiętać ich takimi, jakimi byli i jakimi są: martwymi ludźmi, którym pozostało tak wiele życia.